I'm lovin' it:) - tak w skrócie można skomentować jeden z "komentarzy", który się pojawił na wyborcza.pl.
"Kaczyński przyprawia mnie o ciarki" - już sam tytuł mrozi krew w żyłach;)
W poprzednim artykule padło kilka słów o "Dziennikarzach-tłumaczach", którzy kreatywnością nie grzeszą. Teraz niestety ktoś wydaje się być aż nadto kreatywny i przedstawił kilka dość naciąganych Faktów.
Jak podaje znienawidzona przez wykładowców akademickich Wikipedia:
Komentarz - krótki tekst o charakterze opiniotwórczym. Zaczynamy od przedstawienia faktów, które chcemy skomentować, a następnie zamieszczamy własne opinie na dany temat. W tego typu wypowiedziach można używać słów nacechowanych emocjonalnie, by poprzez nie, wpływać na czytelnika. Komentarz powinien kończyć się podsumowaniem - wnioskiem autora, puentą lub pytaniem retorycznym skierowanym do odbiorcy.
Temat, opinia, własne emocje we wspomnianym tekście są jak najbardziej ok. W końcu jest to subiektywne wyrażenie swoich poglądów. Tego nie będziemy się czepiać, bo nie ma czego i każdy ma prawo do swoich poglądów, jakiekolwiek by nie były.
Na pierwszy rzut oka sytuacja jest przerażająca. Uczestnicy 10-kwietniowej rocznicy to "chór moherowych płaczek i płaczków", śpiewających pieśni patriotyczne. Może i faktycznie tak było, nie wiem, nie byłem pod Pałacem Prezydenckim... i szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi;)
Opis podśpiewującego tłumu i własne odczucia, to cały czas komentarz - czyli w ten sposób postrzega całą sytuację narrator.
To, co razi w tekście, to zacytowany na jego koniec wywiad. Żeby było śmiesznie - z anonimowymi osobami. To już zdecydowanie nie jest komentarz, tylko zabawa w dziennikarstwo i to w bardzo niechlujnym stylu.
Naturalnie "wywiad/sonda" tam zrobiona w pełni wpasowuje się w resztę tekstu i stanowi idealne, podnoszące dramaturgię zakończenie.
Niestety, bez podania źródeł, to czysta fuszerka i bajkopisanie.
Zacytujmy: " - powiedziała mi dwudziestoletnia na oko dziewczyna, która nie zdążyła się przedstawić" i dalej: "A potem jak przyszedł Jarosław Kaczyński, poczułam dreszcze na plecach".
Gdybyśmy mogli odsłuchać rzekomego nagrania dyktafonem - nie byłoby tych wątpliwości...no ale najpierw musiałoby to nagranie powstać.
A wywiady anonimowe to robiliśmy do gazetki szkolnej, gdy nie chciało się ruszyć 4liter i przeprowadzić prawdziwych, albo gdy nikt tego, nigdy nie powiedział;)
I gdzie tu miejsce na wiarygodność?
....chyba, że to autorka poczuła ciarki na placach i żeby nie było, że sama zalicza się do znienawidzonych przez samą siebie moherów - włożyła to w usta "jakiejś tam anonimowej":)